Dziś pobudka o 6:30. Przed 7 ma przyjechać po nas do hotelu busik.niestety spóźnia się blisko pół godziny. Na szczęście w sobotni poranek nie ma w Bangkoku korków. Szeroką autostradą kierujemy się na południowy-zachód. Po blisko 90 minutach jazdy docieramy w okolicę Samut Songkharam – dokładniej na niewielkie targowisko usytuowane na torach kolejowych. Niby handel przebiega normalnie, do momentu gdy głośny klakson oznajmia nadjeżdżający pociąg. W tym momencie handel na moment zamiera, stragany są składane, tymczasowe lady wraz z towarem przesuwane na kółkach, tak by zmieścił się tu pociąg. Przejeżdża bardzo powoli mijając dosłownie w odległości kilku centymetrów błyskawicznie złożone stragany i …. fotografujących to nietypowe zjawisko turystów. Gdy tylko pociąg przejedzie – w zaledwie kilkanaście sekund, stragany na nowo wyjeżdżają na torowisko. Handel rozpoczyna się na nowo. Taka atrakcja ma miejsce 4-5 razy dziennie. Miejscowi straganiarze do perfekcji opanowali sztukę błyskawicznego składania i rozkładania swoich kramów.
Kontynuujemy podróż busikiem. Po kilkunastu minutach docieramy na przystań w Damnoen Saduak. Teraz przesiadamy się na łodzie motorowe i kanałami pędzimy w stronę pływającego targu. Kanały mają szerokość ok 10-15m, ruch na nich jest duży. Mijające się przy dużej szybkości łodzie tworzą sporą falę. Jest tłoczno i głośno. W powietrzu czuć tylko zapach spalin. W końcu docieramy do kolejnej przystani – już przy pływającym targu. Tu kanały są węższe. Szybkie łodzie motorowe ustępują miejsca ludziom wiosłowym. Tłok jest jeszcze większy – na jednych łodziach są sklepy, stragany, garkuchnie, na drugich potencjalni klienci – turyści. Podobne pływające targi (np. w Wietnamie) wydawały nam się jeszcze kilka lat temu zbyt komercyjne, jednak w porównaniu z tym co zobaczyliśmy tutaj w Tajlandii – były romantyczne, naturalne i dzikie. No cóż. Po raz kolejny potwierdza się, że naturalne piękno i charakter wielu zabytków i atrakcji tego kraju zostało bezpowrotnie zatracone przez turystyczny biznes i komercję. Na drugim biegunie takiego zachowania wydaje się być niewielki Buthan, który jak dotąd dość skutecznie broni swojej prywatności i naturalności.
Do Bangkoku, w okolicę Khao San Rd, docieramy z powrotem busikiem około 14. Znajdujemy w miarę zaciszne miejsce na lunch. Około 16:30 łapiemy tuk-tuka by dostać się do niezbyt odległej chińskiej dzielnicy. Korki są niemiłosiernie. Trasę ok. 5km pokonujemy w 45minut. Chinatown o tej porze jeszcze bez życia. Jedynie tłoczno jest w sklepach że złotem. Wszystkie sklepy jubilerskie są wręcz oblegane! Jako noworoczne prezenty kupowane są złote pierścionki, łańcuszki, zawieszki. Choć dziś przypada chiński nowy rok, to że względu na panującą w całej Tajlandii roczną żałobę wyjątkowo nie będzie hucznych fajerwerków. Chińska dzielnica bardzo skromnie będzie obchodzić nowy rok. W zasadzie żadnych imprez. Jedyne – to stoiska z czerwono-złotymi ozdobami. Wszędzie pełno podobizn koguta w różnych wersjach i postaciach, bowiem rok 2017 wg chińskiego kalendarza, to rok koguta.
Przeczekujemy aż się trochę ściemni i ponownie wracamy na główną ulicę Chinatown. Zmienila się nie do poznania! Jest kolorowa i tłoczno! Tętni życiem. Pełno straganów i barów. Po godzinie mamy jednak dosyć – tuk-tukiem wracamy w nasze okolicę. Tym razem podróż zajmuje nam jedynie 5minut. Ponownie w naszej odkrytej nowej knajpce zamawiamy super kolację. Tuż przed 22 meldujemy się w hotelu. Czeka nas przepakowanie, bo jutro ruszamy w długą podróż.
Leave a reply