Andamany – dzień1
Do hotelu dotarliśmy w środku nocy – zmęczeni trudami podróży. Pokój był z oknem od ulicy i mimo nocnej pory ruch był duży i głośny. Korki w uszy i po chwili spaliśmy. Niestety krótko. O 6:30 pobudka i z powrotem na pobliskie lotnisko – tym razem na lot na położone 1400km na wschód Andamany. Na lotnisku okazało się, że lot jest przesunięty o blisko 2 godziny. To znów komplikuje nam sytuację. Przy takim opóźnieniu lotu cięzko będzie złapać ostatni prom ruszający na interesującą nas wyspę Havelock. Ponownie uruchamiamy sztab kryzysowy, poszukujemy wszelkich innych rozwiązań. Na koniec miało być miło i przyjemnie, a tu znów mamy pod górkę. Na dodatek prognoza pogody na wyspach nie jest zachwycająca.
Na szczęście samolot nie zwiększył opóźnienia. W samolocie leciał chyba jakiś gwiazdor kina bolywoodzkiego, bo chy a wszyscy pasażerowie (oprócz nas) robili sobie z nim zdjęcia podczas lotu. Stewardesy nie były w stanie zapanować nad sytuacją. Marna to dla nas atrakcja – zwłaszcza, że kalkulujemy już czas i wszystkie procedury na lotnisku w Port Blair – załatwienie dodatkowej wizy na pobyt na Andamanach, odbiór bagażu, zrobienie kserokopii wydanej wizy, przejazd domportu, zakup biletu i dotarcie na prom. Na to wszystko zostało nam raptem 45minut!!!
W Port Blair wszystko poszło jak po sznurku, ale … nie było już biletów na zwykły prom – i musieliśmy dotrzeć na inną przystań by kupić bilety (znacznie droższe) na wodolot. Dosłownie 3 minuty po zajęciu miejsc w klimatyzowanej i przestronnej sali naszego wodolotu ruszyliśmy w pełne morze. A jednak udało się!! Szczęście się do nas uśmiechnęło po raz kolejny.
Dopiero teraz, na pokładzie wodolotu zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy w zupełnie innym świecie. Dopiero teraz, dotarło do nas, źe pędząc tuk-tukiem po uliczkach Port Blair, poruszamy się po zupełnie innych Indiach. Jest czysto, spokojniej, ciszej i wolniej. My też wrzucamy na luz. Po 2 tygodniach w ciągłej podróży przyszedł czas na trochę relsksu na rajskich plażach Andamanów. Oby tylko pogoda dopisała – bo niestety ostatnie prognozy nie były zbyt rewelacyjne.
Dzień2
Cudowna noc na Andamanach. Cisza, spokój, niebo pełne gwiazd.Mieszkamy w babusowym, piętrowym domku na plaży wsród palm. Od morza wieje subtelny wiatr. Po śniadaniu wybieramy się tuk – tukiem na oddaloną o 12km Elephant Beach. Zabieramy sprzęt do snurkowania i fotografowania. Niestety okazuje się, źe do samej plaży nie dojedziemy i czeka nas ok.30minut.owy marsz przez dżunglę z naszym sprzętem. Dodatkowo od początku droga wiedzie pod górkę i jest 10:30. Dosłownie po 5minutach jesteśmy cali mokrzy, zlani lepiącym potem. Po drodze wielokrotnie dostrzegamy ślady słoni. Droga w upale poprzez dżunglę wyciska z nas ostatnie poty. Kto mówił, że będzie łatwo. W końcu nie przyjechaliśmy tu dla przyjemności. Po 35minutach dochodzimynad morze. Właśnie jest odpływ. Musimy pokonać rozległe namorzyny. Wszędzie pełno małych krabów uciekających przezd nami do swych kryjówek. Wreszcie właściwa plaża. Niestety to miejsce bardzompopularne wśród Hindusów. Docierają tu łodziami. Nam polecono nieco odleglejszą plażę oddaloną o kolejne 500m .wreszcie rozbijamy obozowisko, by po chwili pływać już w turkusowych wodach. Na naszej plaży jesteśmy sami. Nareszcie długo oczekiwany luz. Nawt zdjęć się nie chce robić. Niebo lekko zachmurzone, morze lekko wzburzone – przez co przejrzystość wody nie jest najlepsza. Po południu ponownie czeka nas przemarsz przez dżunglę. W umówionym miejscu ma czekać na nas tuk – tuk by zabrać nas na kolejną plażę – na zachód słońca. Plaża szeroka i ładna. Niestety tu też trochę lokalnych turystów. Odchodzimy 500m by mieć kawał plaży dla siebie. Podziwiamy mozolną pracę krabów budujących swoje kryjówki. Co jakiś czas z drążonych tuneli wytaczają kulki piasku i układają je tuż przed wejściem. Ciekawie to wygląda. Zaabsorbowani krabami w skali mikro nie zauważamy jak na plażę wkracza …. słoń – w skali makro. Idzie ze swoim opiekunem po pustej plaży w naszą stronę. Jest okazja na parę fotek. Z atrakcyjnego zachodu słońca nici. Warstwa chmur była zbyt gruba. Niepocieszeni wracamy naszym tuk – tukiem do ciebie entrum miasta na kolację. Zamawiamy rybę i krewetki. Po paru chwilach w całym mieście gasną światła. Jakaś awaria prądu. Kucharz przy świeczkach przygotowuje dla nas kolacje. Trwa to godzinę. Nic nie szkodzi, wreszcie nigdzie się nie spieszymy. Późnym wieczorem docieramy do naszej chatki. Dopiero teraz możemy zmyć z siebie zaschnię ty pot z dżungli, i odświeżyć sie po dniu pełnym wrażeń .
Dzień3
Cisza i spokój. Ze względu na nienajlepszą pogodę, lekkie zachmurzenie rezygnujemy z rejsu na nurkowanie. Lekki wiatr tworzy małe fale. Choćby lekko wzburzona woda staje się mało przejrzysta. Zostajemy na naszej plaży. Dalszy ciąg totalnego luzu. Tuż przed południem, zanim rozpocznie się odpływ wskakujemy do wody na małe snurkowanie. Woda czysta, ciepla, choć lekko zmącona – nie ma szans na porządne zdjęcia podwodne. O 14 fundujemy sobie spokojny spacer do wioski – na lunch (owoce morza). Poźniej tuk- tukiem pojeżdżamy na południowy kraniec plaży nr 5, by spacerkiem wzdłuż brzegu dotrzeć do naszego ośrodka. Przy odpływie poziom morza obniża się o ponad metr i odsłania kamienie. Zacumowane łodzie stoją teraz pomiędzy kamieniami na suchych połaciach plaży. Przy błękitnym niebie może taki krajobraz miałby swój urok, ale przy dzisiejszym zachmurzeniu wygląda to raczej ponuro. Mimo wszystko nie przejmujemy się tym. Cieszymy się spokojem. Ruch turystyczny niewielki. Ośrodki zapełnią się z początkiem grudnia. Wtedy zrobi się tu gwarno.
Dzień4
Dalszy ciąg błogiego lenistwa. Po śniadaniu spacer wzdłuź plaży nr 5. Momentani słońce przebija się przez warstwę chur. Jest zatem czas na krótką sesję fotograficzną. Po powrocie do naszego ośrodka jeszcze ostatnie snurkowanie, pakowanie i lunch. O 15 przyjdzie nam pożegnać gościnne progi VillaEcoPalmResort. Prowadzące ten ośrodek młode małżeństwo jest bardzo pomocne pod każdym względem, stale uśmiechnięte. Po południu tuk-tukiem do portu i na wodolot. Opuszczamy Havelock. Jutro po krótkim pobycie w Port Blair pożegnamy odległe Andamsny, by przez Kalkutę wrócić do Delhi.
Leave a reply