Pobudka o 4 rano. Ruszamy w krótką podróż pod kolejny wulkan. Po 30minutach jesteśmy na miejscu, teraz jeszcze kolejne 30minut marszu dobrze przygotowaną ścieźką i jesteśmy na krawędzi krateru Kelimutu, na kolejnym wschodzie słońca. Choć rano pogoda była bardzo niepewna – teraz z każdą minutą jest lepiej. Coż skłoniło nas by po raz kolejny wybrać się na wulkan? W ogromnym kraterze wulkanu Kelimutu znajdują się trzy jeziorka. Każde z wodą o innym zabarwieniu. Kolory te zmieniają się w zależności od zawartosci minerałów docierających tu z wnętrza wulkanu. Widoki niesamowite, cisza spokój. Dopiero po pewnym czsie docierają tu nieliczni turyści oraz miejscowi …. z lokalną, gorącą Kalimutu coffee. Niestety nie możemy tu siedzieć w nieskończoność, musimy wracać na śniadanie i dalej w drogę po spaghetti roads. Busik przyjechał dobre 30minut przed czasem i zastal nas w trakcie pakowania. Ale udalo się. Teraz czeka nas jedynie 150km czyli ok.6godzin jazdy. Rekomendowany i zachwalany „comfortable bus” nie posiadał żadnej z zachwalanych zalet. No może tylko jedną. Jechał szybko, nawet bardzo szybko. Na jednym z przystanków kierowca dostał żywego koguta. Nowy pasażer nadspodziewanie spokojnie, uwiązany za nogę kawalkiem sznurka podróżował tuż za naszymi plecami. Po męczącej, ale obfitujacej w przepiękne widoki przejażdżce dotarliśmy do hotelu. Tradycyjnie już – kąpiel, kolacja i organizacja wycieczki na następny dzień. Wreszcie będzie można się wyspać. Wstajemy o 7.
Leave a reply