z chiang mai do sukhothai
Dziś pobudka o 7:30, a parę minut po ósmej jesteśmy już w tuk-tuku w drodze na dworzec autobusowy. Niestety na miejscu okazuje się, że autobus o 8:45, na który tak bardzo chcieliśmy zdążyć, akurat w poniedziałki nie kursuje. Następny o 10:15. Mamy zatem trochę czasu by ponownie odwiedzić naszą przydworcową kafejkę.
Pełen autobus rusza planowo. Po drodze dwa przystanki. Nawet nie zdążyliśmy przysnąć, nawet nie zdążyliśmy poczytać, a 4,5 godziny podróży minęło. Tuż przed trzecią wsiadamy w centrum Starego Sukhotai. Stąd mamy 300m do zarezerwowango na przydworcową kawie hotelu. Nie ma sensu szukać taksówki ani tuk-tuka. Ruszamy pieszo. Już po pierwszych sekundach w Sukhothai, wiemy, że to będzie miłe miejsce. Jest tu znacznie spokojniej niż w dotychczas odwiedzonych miejscach. Również hotelik robi na nas miłe wrażenie. Jesteśmy jedynymi gośćmi. Bardzo sympatyczna właścicielka udziela nam wielu pomocnych porad. To nie koniec dobrych wiadomości. Gospodyni właśnie informuje nas, że miasto w ramach promocji zniosło opłaty do wszystkich zabytków i muzeum!
Nie ma co tracić czasu, nie wiadomo jak zrobiła się 16:30. Ruszamy wypożyczyć rowery i udajemy się do pobliskiego i jednocześnie największego kompleksu świątyń – Wat Mshathat, na zachód słońca. Obszar jest dosyć spory, rowery sprawdzają się znakomicie.
Trafiamy na wieczorne modły mnichów. Zjechało się ich tu kilkudziesięciu. To chyba jakaś ważna uroczystość. Z całego obszaru tego kompleksu schodzą się też i turyści, którzy pewnie podobnie jak my chcieli zobaczyć tu zachód słońca. A oprócz zachodu słońca dodatkowo w bonusie taka atrakcja. Sesję fotograficzną kończymy gdy jest już na prawdę ciemno. Na szczęście mamy że sobą czołówki. Z ich pomocą, na rowerach trafiamy do hotelu i dalej do polecanej przez naszą gospodynie knajpki w centrum starego miasta. W drodze powrotnej na deser naleśniki z bananami i mleczkiem kokosowym.