początek końca czyli delhi
Dzień rozpoczynamy w PortBlair. Już o 7 rano jest gorąco, a to w połączeniu z wysoką wilgotnością powietrza sprawia, że jesteśmy oblepieni potem. Musimy tu jakoś wytrwać do 10:30 – czyli do czasu wyjazdu na lotnisko. Żeby nie siedzieć bezczynnie zamawiamy tuk-tuka na objazd atrakcji miasta. Rozpoczynamy od …. więzienia. Już po kilkunastu minutach mamy dosyć. Sama temperatura jest do zniesienia, ale wilgotność powietrza i duchota nas wykańczają. Modyfikujemy plan – robimy przerwę na zimne napoje w klimatyzowanej knsjpce. Niebo zachmurzone jest szaro, nie ma co się męczyć. Po drodze na lotnisko zaliczamy jeszcze tylko kolejną atrakcję – pomnik Gandhiego. Na lotnisku czeka na nas niemiła wiadomość. Wylot naszego samolotu do Kalkuty został przesunięty o 90min. Oznacza to, że na przesiadkę na kolejny lot będzie tylko godzina. To stanowczo za mało! Przedstawiciel SpieceJet twierdzi, że powinniśmy zdażyć i na pocieszenie daje nam miejsca w wyźszej klasie. Marne to pocieszenie. Po kilku dniach zupełnego luzu i spokoju, znów przyjdzie nam się zmierzyć z przeciwnościami losu.
Tym razem szczęście nam nie dopisało. Nie zdążyliśmy na nasz samolot. Musieliśmy kupić nowe bilety i w końcu do hotelu w Delhi dotarlimy o 23:55. Idziemy spać by zregenerować siły przed jutrzejszym (już dzisiejszym) buszowaniem po Delhi.
Do zobaczenia w Poznaniu:)
No, no, no. Dajcie nam jeszcze nacieszyć się atrakcjami Delhi.