okolice chiang rai

Dzień rozpoczynamy wcześnie choć bez pośpiechu. Hotel bardzo fajny, a śniadanie mocno przeciętne. No ale w końcu nie przyjechaliśmy tu dla hotelowych śniadań. Pogoda bez zmian temperatury od 25-30C. Dziś pojawiły się pierwsze obłoki na niebie. Może zdjęcia będą ciekawsze bo monotonny błękit na dłuższą metę może być nudny.
O 8:45 jesteśmy już przed wypożyczalnią skuterów i motorów. Piękne maszyny lśnią w słońcu, ale brak właściciela. Pozostałe wypożyczalnie albo jeszcze zamknięte,  albo w ofercie mają zbyt słabe jak na nasze dzisiejsze wymagania skutery. Dopiero o 9:30 ruszamy naszą Hondą przez miasto w kierunku autostrady. Poranny ruch dosyć spory, nawet na autostradzie tłoczno. Po ok.30km zjeżdżamy w boczną drogę. Boczną nie znaczy gorszą jakościowo. Asfalt gładki jak stół,  choć sama droga ma charakter górski. Niesamowite serpertyny, strome zjazdy i podjazdy. Istny rołlercoster. Zatrzymujemy się przy świątyni, by stroną i ślisko ścieżką ruszyć w stronę wodospadów. Strumyk dosyć lichy,  ale wystarczający by zwabić tysiące komarów. Jesteśmy prawie na szczycie i nie ma już szans, by nagle pojawiły się, nie wiadomo skąd spektakularne wodospady. Zawracamy. Widocznie te parę przełomów górskiego strumyczka to właśnie te wodospady. Ruszamy dalej naszą górską drogą, by z kolei zatrzymać się przy kolejnej atrakcji. Gorące źródła. Skuterem zajeżdżamy niemal pod główną atrakcję – tryskające pionowo w górę na ok.10-15m gorące źródło. Rzeczywiście musi być gorące,  skoro przy temperaturze powietrza ok.30C pojawia się para. Ze źródła, gejzeru woda odprowadzona jest do kaskadowych basenów, w których można się wylegiwać lub choćby zamoczyć nogi. Nie to jest jednak chyba główną atrakcją tego miejsca. Na pobliskim straganie można kupić jajka w bambusowym koszyku. Koszyki te zanurza się w pobliskich oczkach wodnych i …. po około pięciu minutach można się delektować jajkami ugotowanymi na twardo! Nie mogliśmy sobie odmówić tej przyjemności!  Po wymoczeniu nóg w gorących basenach pora wreszcie ruszyć dalej w trasę. Zjedzone wcześniej jajka rozbudziły nasze apetyty. Wkrótce zatrzymujemy się w przydrożnej knajpce na lunch. Po 30minutach ruszamy w dalszą drogę. Dopiero teraz droga staje się na prawdę krętą i stroma – choć w dalszym ciągu asfalt jak tafla szkła. Cudowna sceneria, cudowne widoki, a na drodze ruch raczej znikomy. Co parę kilometrów, minut krótka przerwa na fotografowanie i filmowanie. Na naszej drodze główna wioska okolicy-  Doi Mae Salong. Znów stragany z pamiątkami, owocami itp. – choć turystów niezbyt wielu. Chwila przerwy, rozprostowania kości i dalej w drogę. Teraz zjeżdżamy z asfaltowej na glinianą drogę prowadzącą do wioski plemienia Akha. Tam oglądamy typowe chaty ulepione z gliny, a świetliki wykonane są z butelek po CocaColi. Niestety cała dzisiejsza trasa mocno się skomercjalizowała trudno trafić na ludzi ubranych w regionalne stroje, zobaczyć stare gliniane lub bambusowe chałupy. Nawet na straganach mało miejscowego rękodzieła, choć kilkakrotnie byliśmy napastowani przez staruszki do zakupu ich wyrobów rękodzielniczych. Ale nie skusiliśmy się bo były bardzo liche. I jedne i drugie!
Oczywiście podczas dzisiejszej wyprawy motocyklowej nie mogło zabraknąć czasu na przerwę kawową. Zatrzymaliśmy w okazałej knajpce z tarasem widokowym na pola herbaciane. Czas leci nieubłaganie. Pora się zbierać, słońce powoli zaczyna chować się za wzgórza mi,  a do hotelu jeszcze kawał drogi. Na ostatnich kilometrach ponownie wjeżdżamy na autostradę.  Jest już ciemno,  ruch im bliżej miasta gęstnieje. Bez problemu, po blisko 10godzinach jazdy, po przejechaniu ok.160km docieramy do hotelu. Szybka gorąca kąpiel i jesteśmy gotowi by ruszyć „w miasto” na kolację. Wybieramy pobliską „samoobsługową paszarnię” czyli zbiorową knajpkę ną świeżym powietrzu dla tubylców. Tu za na prawdę  śmieszne pieniądze można zjeść wszystko co jest wystawione… do woli. Są warzywa,  makarony, sałatki,  gotowe mięsa i ryby. Są też surowe krewetki, kalmary, ryby i mięsa. Tuż obok stoją rozpalone kociołki  (grille), jest gar z wrzątkiem do blanszowania. Dodatkowo na każdym stole ustawiony jest hot pot  (kociołek) gdzie można sobie coś upiec i zrobić zupę (rosół). Zabawa jest przednia! Wybór składników ogromny. Część z nich była dla nas nowością i sporym zaskoczeniem smakowym. Do tego uciecha związana z przygotowywaniem tego na bieżąco. Oczywiście na deser ciasteczka, słodycze, owoce i lody! Wszystko bez ograniczeń. A cena?? Podamy ją zainteresowanym 🙂
Dzień pełen atrakcji i wrażeń. Jutro dla odmiany trochę spokojniej i relaksowo.

Leave a reply

You may use these HTML tags and attributes: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>