Kolejny dzień zaczynamy wcześnie bo o 8:00 w wypożyczalni skuterów. W pierwszym miejscu są skutery ale generalnie bez ubezpieczenia. W tutejszych warunkach warto mieć takie ubezpieczenie. Konieczne było pofatygowanie się do innej wypożyczalni na drugim końcu murów starego miasta. Tam jest OK, ponownie bierzemy Hondę Click gdyż sprawdziła się na górskich drogach. Wracamy do hotelu na śniadanie, rezerwujemy ostatni pokój na kolejne dwie noce po powrocie z wycieczki do Parku Doi Inthanon. Wszystkie te sprawy zajęły nam zbyt dużo czasu – spod hotelu ruszamy ok. 9:30. Najgorsze są pierwsze kilometry – spory ruch, centrum miasta. Później nawigacyjne już łatwiej, ale ruch nadal spory i sporo spalin. Dopiero po ok.30min robi się spokojnie. W tej części dzisiejszego etapu widoki nie powalają. Zwykłe monotonne przedmieścia miasta. Przysiadamy w przydrożnej knajpce na drugie śniadanie. Czeka nas jeszcze kilkadziesiąt kilometrów dosyć monotonnej drogi nim dotrzemy do granic Parku Narodowego Doi Inthanon. Dziś po raz pierwszy odczuwamy piekące słońce – temperatura ponad 30C. W parku czeka na nas sporo atrakcji – wodospady, jaskinie, punkty widokowe, wioski plemion górskich. Co parę kilometrów jest więc pretekst by zrobić przerwę na rozprostowanie kości i zaliczenie kolejnej atrakcji. Najsłabiej spośród atrakcji wypadają wioski. Trudno liczyć na mieszkańców w tradycyjnych strojach, stare chaty z bambusa itd. Nawet wioski zapowiadane w przewodnikach wypadają beznadziejnie. Pod tym względem Laos, czy choćby Wietnam wypadają zdecydowanie lepiej. Pogodziliśmy się już z faktem , że nie dotrzemy do miejsc, w których zatrzymał się czas, do miejsc, w których zobaczymy jeszcze trochę egzotyki. Nawet zapuszczając się w boczne trasy, pokonując strome gliniane i szutrowe drogi docieramy do osad składających się z kilku opustoszałych domostw – wyglądających bardziej na zapomniane i porzucone domki letniskowe.
Z każdym kilometrem głównej drogi nabieramy wysokości. Niektóre podjazdy są na prawdę strome i nasza Honda bardzo się męczy. Teraz, pomimo że jest po 15:30 jest całkiem chłodno. Nic dziwnego – przekroczuliśmy już wysokość 2000m, a to jeszcze nie koniec! Naszym dzisiejszym celem jest zdobycie najwyższego szczytu Tajlandii – Doi Inthanon o wysokości 2565m ….. na skuterze!! Na szczycie meldujemy się po 16:30, jest chłodno – a widoki żadne. Niestety nie jest to miejsce widokowe, nie ma tu żadnych tarasów czy platform do podziwiania widoków. Raptem po paru minutach pobytu „na szczycie” zawracamy do położonych ok. 3km stąd świątyń wraz ze specjalnie przygotowanymi tarasami widokowymi. Świątynie nowoczesne, zupełnie bez klimatu. Widoki nie zrobiły na nas powalającego wrażenia. Nieco zziębnięci, spragnieni i głodni zaczynamy odwrót. Tą samą drogą ostro w dół. Tym razem naszej Hondzie na stromych zjazdach grzeją się hamulce. W końcu o 18:30 trafiamy na pierwszą jeszcze czynną restaurację – bar. Nie spodziewając się żadnych rewelacji zamawiamy dania kuchni tajskiej. Na koniec dnia trafia nam się jednak miła niespodzianka. Dania są rewelacyjne! Jak dotąd najlepsze na tym wyjeździe.
Po kolacji, już w zupełny chyba ciemnościach ruszamy w dół krętą drogą, by po 30minutach dotrzeć do naszej chatki nad brzegiem rzeki w jednej z wiosek.
Leave a reply