Po raz pierwszy na tym wyjeździe pozwoliliśmy sobie pospać do ósmej! Początek dnia też leniwy, śniadanie w klimatycznym hotelu, wymiana pieniędzy i zakup biletów autobusowych na kolejny, jutrzejszy wyjazd. O 11 taksówką ruszamy do jednej z atrakcji miasta – świątyni Wenshu. Bardzo ciekawie – w zasadzie bez turystów, jedynie Tybetańczycy. Jesteśmy akurat w porze gdy blisko setka mnichów kończy śniadanie i w milczącej procesji udaje się na medytację. Cisza, spokój, błogie lenistwo po wielu dniach podróżowania. Pogoda też dopisuje, nie pada, a na słońce przestaliśmy liczyć. Pogodziliśmy się już z faktem, że na tym wyjeździe nie zobaczymy ani błękitnego nieba, ani słońca. O 13, tym razem metrem, ruszamy do parku położonego w samym centrum miasta. Tak jak we wcześniej odwiedzanych parkach, tak i tu kwitnie życie towarzyskie. Gry w karty, majonga, tańce, śpiewy, porady lekarskie, czyszczenie uszu, a nawet … biuro matrymonialne. Wszystko wśród pięknej zieleni i herbacianych ogródków. Znowu kolej na taksówkę. Jedziemy do świątyni Wuhou. Tu niestety już tłumy chińskich turystów. Najciekawsze w tym wszystkim są ogrody bonsai, ale przy braku słońca i hałaśliwym tłumie chińczyków są całkowitym przeciwieństwem wcześniej odwiedzonej Wenshu Temple. Szybko uciekamy z tego zgiełku …. w kolejne tłoczne miejsce – uliczkę Jinli. Ta promenada pełna jest sklepików z pamiątkami, straganików z jedzeniem i kolorowych herbaciarni. Cały urok tego miejsca psują głośna muzyka dochodząca z każdego lokalu oraz pstrokate, niczym choinkowe, oświetlenie. Na koniec przysiadamy w herbaciarni na pyszną, lokalną herbatę. Do hotelu znów wracamy tuk tukiem, równie brawurowo pędząc pod prąd na głównych skrzyżowaniach. W hotelu pora przygotować się do jutrzejszego wypadu poza Chengdu. Znów będziemy się przemieszczać.
Leave a reply