tarasy – dzień drugi czyli walka z żywiołem

Mglisty ranek nie zapowiadał nic dobrego. Gęste mgły i chumry sprawiały że w powietrzu wisiała oblepiająca zimna wilgoć. Nic przyjemnego. W dosłownie kilkusekundowych przebłyskach udało się pstryknąć parę zdjęć i w drogę. Powiedziało sìę „a”, trzeba powiedzieć „b” i brnąć dalej pomimo przeciwnosci matki natury. Niestety nie ma odwrotu, nie ma innej drogi. Musimy dotrzeć do cywilizacji mijając kilka kolejnych wsi porozrzucanych na zboczach pośród tarasów. Cały dzisiejszy etap przewidziany jest na około 5-6 godzin marszu plus przerwy na fotografowanie (ha, ha, ha) i posiłki regeneracyjne. Pomimo, że ruszyliśmy dosyć ochoczo, to nasz zapał szybko ostygł. Zero widoków plus deszcz. Po godzinie marszu dotarliśmy do Ping’an. Wioska jeszcze spała. Wszystkie stragany, sklepiki i knajpki pozamykane. Nikt się w taką pogodę nie spodziewa turystów. Z trudem znaleźliśmy jedyny chyba na pół czynny straganik z jedzeniem. Na śniadanie zamówiliśmy typowy chiński zestaw śniadaniowy zupę z makaronem dodatkowo z wołowiną, chili i zielskiem. To dało nam dodatkoe siły i motywację. Ruszyliśmy dalej, ale po ok.30minutach byliśmy mokrzy, po kolejnych 30 bardzo mokrzy, a po następnych 30minutach było nam już wszystko jedno. Byliśmy mokrzy „do gaci”, w butach chlupała woda. Dodatkowo byliśmy obłoceni po kolana …. i wyżej. Na szczęście dotarliśmy do kolejnej wioski Zhusng Je Villsge – raptem parę chałup. Jakaś kobieta zagarnęła nas do siebie do domu. Siedliśmy na piętrze gdzie starszyzna wioski kaligrafowała jakieś plakaty i napisy. Po każdym plakacie – kieliszeczek. Na dole przed domem pod prowizorycznym dachem ok. 6-8 osób przygotowywało ogrom jedzenia. Były kurczaki, krewetki!, była ćwiartowana jakaś wielka świnia. Okazało się, że to z okazji ukończenia budowy chałupy stojącej opodal. Gospodyni nalegała abyśmy zostali, ale rozsądek nakazywał nam ruszać dalej. Pomimo nieustającego deszczu w lekko podsuszonych ciuchach, ale nadal chlupiących butach ruszyliśmy dalej. O 16 dotarliśmy do kilku zabudowań. Tam, przy pomocy rozmowy na migi wspomaganej szkicowaniem ustaliliśmy, że jesteśmy …. w zupełnie innym miejscu niż się spodziewaliśmy. Zboczyliśmy nieco z kursu i zrobiliśmy nawet fragment trasy przeznaczonej na następny dzień. Szybka narada i decyzja. Pomimo totalnego przemoczenia – a może właśnie dlatego, zdecydowaliśmy się na kolejną godzinę marszu by osiągnąć Dahzai – wioskę mającą być naszym punktem docelowym w dniu jutrzejszym. W ten sposób skrócimy sobie chyba męczarnie – na poprawę pogody raczej się nie zapowiada. Do hoteliku w Dazhai dotarliśmy po 17 i od razu przystąpiliśmy do suszenia naszego ekwipunku. Do dyspozycji mamy … małą suszarkę do włosów (hotelową) i ….. podgrzewane materace w łóżkach (bo hotelik nie jest ogrzewany). Zabieramy się ostro do roboty, noc jest długa, a ciuchy i buty – bardzo, bardzo mokre.

wpid-14471566017470.jpg

wpid-14471566421801.jpg

wpid-14471567364832.jpg

tagi:  ,

Leave a reply

You may use these HTML tags and attributes: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>