yangshuo czyli must see
Jakoś jetlag nas nie dopadł. Wstaliśmy wyspani o 8. W nocy mocno padało ale ranek spokojny choć pochmurny. Z tych chmur raczej deszczu nie powinno być, więc wypożyczamy rowery i o 10 ruszamy w trasę. Niestedy nasza trasa wiedzie dość uczęszczaną drogą. Na szczęście po 40 minutach pedalowania docieramy do wioski Baisha – na targ. Po krótkiej przerwie daej w trasę – ale już w miłych okolicznościach przyrody. Krótko po południu docieramy na przystań nad rzeką Yulong. Stąd rozpoczyna się nasz spływ spokojną rzeką wśród wapiennych wzgórz. Niezbyt ,orzystne dla nas prognozy pogody na szczęście się nie sprawdziły. Jest dość pochmurno choć nie pada! Widoki wspaniałe. Coś podobnego do zatoki Halog Bay w Wietnamie tylko że zamiast morza jest rzeka. Nieco emocji dostarczają progi wodne (od 0,5 – 1,5m), które sprawnie pokonuje nasz kapitan. Tratwa bambusowa, dwie osoby plus kapitan (flisak). Na koniec rejsu przesiadamy się na rowery. Wracamy znacznie ciekawszą, bardziej malowniczą drogą. Po 16 docieramy do miasta. Tu szybki obiad, kąpiel w hotelu i fundujemy sobie kolejny wypad na nocne połowy z kormoranami. Impreza bardzo ciekawa choć stała się mocno skomercjalizowana. Na szczęście w naszej grupie jest tylko ok. 10 osób. Na koniec dnia wizyta w centrum miasta. Akurat sobota. Główny deptak West Street tętni życiem. Tłoczno i głośno. Po powrocie do hotelu rozmowy przy piwie z poznanymi Słowakami i Francuzami.
???????????????????fotek.eu
Xiexie ni.