początki zawsze są trudne

Zaczęło się o 6 rano. W piątek, trzynastego. Droga do Warszawy, transfer z parkingu na lotnisko – wszystko sprawnie i planowo. Lot do Pekinu bez opóźnień, samolot pełen. Pakiet filmów i muzyki raczej skromny, zdominowany przez chińskie dzieła. Lądowanie w Pekinie o czasie 4:40, niestety nie przy rękawie,  a gdzieś daleko w polu. Bardzo dziwne jak na lot międzynarodowy. Do następnego lotu mamy 4,5 godziny. Może uda się na chwilę zmrużyć oko. Na lotnisku niemiła niespodzianka – kolejka do  odprawy lotów transferowych na 90minut! Później jeszcze security check i znika nam kolejne 45min. Ze spania już nic nie będzie, zaczyna świtać gdy w Starbucks zamawiamy wielkie kawy. Jeszcze nie tak dawno niemal puste i senne lotnisko błyskawicznie się zapełnia i zaczyna tętnić życiem.
Drugi lot ok.5godzin. Samolot znów pełen ludzi. Tym razem lot z ładnymi widokami – początkowo na ośnieżone chińskie szczyty, później na górzystą dżunglę laotańsko- kambodżańsko-tajską.
Po przylocie wyjątkowo sprawna odprawa, wymiana pieniędzy i taksówka pod sam hotel. No i do tego momentu wszystko wyglądało pięknie. Nawet zbyt pięknie. Okazało się że jeden z naszych plecaków został poddany kontroli i … wyciągnięte zostały z niego zapasowe baterie do kamery i mój ulubiony (ledwo śmigany) power bank.  Oczywiście do tego dostaliśmy odpowiednie pismo-pokwitowanie, że elementy te były niedozwolone i zostały wypakowane. Los ich jest raczej przesądzony – choć by dać upust swojej złości (i żalowi) wysmarowaliśmy pismo do AirChina.
Nieco podłamani, po szybkim prysznicu i wskoczeniu w letnie ciuchy  (bo tu tylko 28C) ruszyliśmy coś przekąsić. No wreszcie poczuliśmy, że znowu jesteśmy w Azji. Tym razem to nieco inna Azja – bardziej cywilizowana,  mocno skomercjalizowana. Niestety!! Ze zdziwieniem przyjęliśmy sytuację że kierowcy przypuszczają nas na drugą stronę ulicy. To zupełnie nie przypomina walki o życie jak przy przechodzeniu przez ulicę w Sajgonie. Tam pieszy musi umykać,  bo kierowca nawet nie ściągnie nogi z pedału gazu. Tu w Chiang Mai jest też wyjątkowo cicho-  nie słychać charakterystycznych dla południowo-wschodniej Azji klaksonów. Kolejna niespodzianka to czystość – oczywiście w azjatyckim wymiarze. Zaskoczyła nas też ilość turystów. W takim komercyjnym miejscu jakim bez wątpienia jest Chiang Mai  (czyli tajskie Zakopane)  spodziewaliśmy się tłumów turystów. A tu miłe zaskoczenie-  owszem są , ale w umiarkowanych ilościach pomimo, że to właśnie środek sezonu.
Spośród wszystkich państw południowo-wschodniej Azji kuchnia Tajlandii jest najbardziej znana i ceniona.  Już dzisiejszy posiłek utwierdził nas w przekonaniu, że raczej na tym wyjeździe nie zrzucimy kilogramów, będących skutkiem niedawnych świąt. Oj będzie się działo!

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *